Translate

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 26

Dobre chwile dzisiejszego dnia są smutnymi wspomnieniami jutra. - Bob Marley.
________________________________________________________


Musiałam do kogoś zadzwonić. Tylko do kogo? Do rodziców? Nie mogę. Wtedy mogliby mnie namierzyć, a chłopacy mogliby się o tym dowiedzieć i zrobić im krzywdę, co by tylko pogorszyło sprawę. Do Harry'ego? Też nie. Najgorsze jest to że nie mam tutaj zbyt wielu znajomych. A nawet wcale. Przecież znam tylko Amelię. Rozmawiałam z nią może z trzy razy to góra, więc nie mogę jej już tak od razu nazywać moją przyjaciółką. Nawet się dobrze nie znamy.

Austin?
To może mógłby być i dobry pomysł. Ufam mu na tyle, że myślę, że nie zrobi nic głupiego i nieodpowiedzialnego. Poinformuje go tylko, że wszystko ze mną okej. Wychodzi na to, że nikomu nie mogę powiedzieć co tak naprawdę się ze mną dzieje. Przerwałam moje rozmyślania i przytrzymałam dłużej czerwoną słuchawkę, aby włączyć telefon. Gdy to uczyniłam wpisałam numer Austina. Znałam go na pamięć, bo tak często go wykręcałam. Gdy czegoś potrzebowałam zaraz do niego dzwoniłam.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.
Jeden sygnał, następny i następny...
- Halo? - usłyszałam jego głos.
- A-Austin? - spytałam choć doskonale wiedziałam, że to on.
- Miley?! Boże, co z tobą? Nic ci nie jest? Co się z tobą stało? Czemu zniknęłaś? - zaczął zadawać pytania.
Zaśmiałam się.
- Austin spokojnie, nic mi nie jest. Po prostu... - zawahałam się. Co mu niby miałam powiedzieć? - musiałam wyjechać. Natychmiast. Dostałam pilny telefon. Przepraszam.
- Coś się stało? 
- Nie, tylko... moja ciocia zmarła.
- Uhm... przykro mi.
- Tak.
- A kiedy wrócisz?
- Nie wiem. Muszę się opiekować mamą, to był dla niej wielki cios. Były ze sobą bardzo zżyte.
- Jasne, nie musisz się tłumaczyć. No nic. Będę czekał.
- Mhm. A co u ciebie? Wszystko okej?
- Tak, wszystko w porządku.
- To dobrze. Ja już będę kończyć. Pa.
- Do zobaczenia.
Odsunęłam telefon od ucha, nacisnęłam czerwoną słuchawkę kończąc połączenie i głęboko odetchnęłam.
Miałam to już za sobą.
Na szczęście.
Tylko, że to nic nie zmieniło.


Austin's POV :


Wiem, że coś jest nie tak. Czuję to. Jej głos był taki niepewny, jakby się bała mi cokolwiek powiedzieć. Tylko czemu? Ktoś jej groził? Porwał ją? Jeśli tak nie pozwolę żeby ją dalej krzywdził. Musze sprawdzić skąd dzwoniła. Opiekuje się mamą, czyli jest w domu. Wiem gdzie mieszka. Jeśli to nie z domu dzwoniła pojadę do niej. 
Do pokoju wszedł Max - jeden z moich ochroniarzy, kumpli - przerywając moje rozmyślenia.
- Siema stary, co tam? - spytał.
- Cześć. Dobrze, że jesteś. Miałem do ciebie iść - odpowiedziałem.
- Co jest?
- Słuchaj, mam sprawę. Mógłbyś mi sprawdzić skąd był ten telefon wykonywany? - spytałem wskazując mu numer wyświetlony na moim telefonie.
- A po co ci to? Bo nie bardzo rozumiem.
- Muszę coś sprawdzić. To jest bardzo ważne. Proszę.
- Dobra, spróbuje coś z tym zrobić ale nic nie obiecuje.
- Dzięki, jesteś najlepszy - poklepałem go po plecach.
- Spoko.
Max zabrał mi mój telefon i wyszedł z pokoju. Teraz trzeba tylko czekać.

*Kilka godzin później*

- Mam - stwierdził Max wchodząc do pokoju.
- Co? - zmarszczyłem brwi.
- No skąd ten ktoś do ciebie dzwonił.
- Ah tak.
Chłopak wręczył mi karteczkę.
Kanada, Broke Street 132 (dop.aut. miejscowość,nazwa zmyślona)
- Stara opuszczona fabryka, powinieneś ją znaleźć.
- Dzięki.
Max wyszedł a ja wpatrywałem się w kawałek kartki.
To zdecydowanie nie był adres Miley, a poza tym dlaczego miałaby dzwonić ze starej fabryki? To chore.
Pomyślałem, że muszę wreszcie zacząć działać.
Przebrałem się szybko w ciemne jeansy i czarną bluzkę na krótki rękaw, z nadrukiem.
Zabrałem klucze od samochodu i domu, telefon, portfel i wyszedłem z pokoju. Następnie udałem się do pokoju obok i wszedłem do głębokiej garderoby. Z najwyższej półki ściągnąłem czarne pudełko. Otworzyłem je i wyciągnąłem ze środka pistolet. Wpatrywałem się w niego chwilę, po czym schowałem do tylnej kieszeni spodni. Ciężko go było zdobyć, ale mam. Trzymam go w domu na wszelki wypadek, gdyby się coś działo a teraz jest idealna sytuacja gdzie mógłbym go użyć. Nie to, że chcę komuś zrobić krzywdę. Nigdy. Ale żeby uchronić osoby, które są dla mnie w pewien sposób ważne przed złem. Zbiegłem szybko po schodach na dół i udałem się do przedpokoju. Tam ubrałem białe adidasy i wyszedłem z domu.
Wszedłem do garażu i wyjechałem z niego samochodem.
Mocniej wcisnąłem gaz i ruszyłem w drogę.

*Kilka godzin później*

Jestem już w Kanadzie na Broke Street. Teraz muszę tylko znaleźć tą starą fabrykę.
Jeździłem już jakieś 15 minut. W końcu postanowiłem spytać przechodnia. Zauważyłem jednego na chodniku więc podjechałem powoli bliżej ścieżki dla pieszych i odsunąłem okno.
- Przepraszam - zagadnąłem do starszego pana. Miał może około 50 lat.
- Tak?
- Wie pan może, gdzie znajduje się tutaj stara fabryka?
- Tak. Musi pan jechać jakieś 800 metrów prosto, skręcić na skrzyżowaniu w prawo, potem znów jakiś kilometr prosto i na koniec skręcić w lewo na taką polną drogę. Po chwili pan tam dojedzie.
- Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co chłopcze - wykrzywił usta w uśmiechu.
Odwzajemniłem uśmiech i odjechałem.
Jechałem tak jak radził mi przechodzień. Po kilku minutach zobaczyłem polną dróżkę. Skręciłem w lewo i zmierzałem w kierunku fabryki.
Niedługo po tym zobaczyłem jak zza drzew widać dach jakiegoś ogromnego budynku. Stwierdziłem, że to jest właśnie ta fabryka.
Zgasiłem silnik, wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki i wysiadłem z samochodu zamykając go. Wyciągnąłem z tylnej kieszeni powoli pistolet i zmierzałem powoli w kierunku budynku.
Gdy byłem już wystarczająco blisko, że mogłem go zobaczyć w całej okazałości schyliłem się i podbiegłem pod ścianę. Szedłem powoli przy ścianie. W pewnym momencie zauważyłem wielkie okno, w którym świeciło się światło. Podszedłem bliżej i oparłem się lewym ramieniem o ścianę a głowę wychyliłem lekko zza muru. Przy stole siedziało siedmiu facetów i o czymś rozmawiało. Musiałem przejść przed tym oknem, pozostając niezauważonym. Teraz albo nigdy. Szedłem po cichu, cały czas patrząc w stronę okna, żeby przypadkiem żaden z nich się nie odwrócił.
Do pokonania zostały mi jeszcze dwa kroki i byłbym już nieosiągalny wzrokiem dla nich, gdy nagle złamała się pode mną gałąź. Przekląłem się w myślach. Nagle od stołu wstał jeden z mężczyzn i zmierzał w kierunku okna. Nie zastanawiając się pokonałem szybko te dwa kroki i schowałem się za ścianą. Facet podszedł do okna i zaczął się dokładnie rozglądać. Gdy nie zauważył nic niepokojącego usiadł z powrotem, a ja odetchnąłem z ulgą. Przemieszczałem się dalej gdy zobaczyłem dosyć wąskie okno na samym dole ściany, "opatulone" kratami. Ciekawość wzięła górę i zajrzałem przez nie i to co zobaczyłem...
Zobaczyłem tam jakieś więzienie? Tak to chyba dobre określenie. Za kratami siedziały nagie kobiety, całe posiniaczone, brudne, wychudzone. Między innymi była tam Miley. Jej twarz... widać było na niej ból. Ogromny ból.
Przerażony wyprostowałem się i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku małych drzwi, modląc się aby były otwarte. Podszedłem do nich i pociągnąłem za klamkę. Były otwarte. Wszedłem do środka. W środku było bardzo ładnie. Nie spodziewałem się tego, gdy zobaczyłem wygląd zewnętrzny budynku. Pomieszczenia rozświetlały ogromne żyrandole wiszące u góry a ściany były koloru szarego, beżowego, gdzieniegdzie czarnego, białego i czerwonego. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu i zauważyłem masywne, czarne drzwi. Podszedłem do nich i otworzyłem je mocnym pchnięciem.W środku było ciemno. To było właśnie to pomieszczenie. Pomieszczenie w którym torturowali kobiety. Zszedłem powoli po schodach i po raz drugi dzisiejszego dnia, uderzył mnie ten okropny widok. Te dziewczyny patrzyły na mnie ze strachem. Bały się mnie? Pewnie myślały że chcę im coś zrobić, że jestem tym złym.
Nie miałem czasu na wyjaśnienia. Chciałem teraz jak najszybciej zabrać stąd Miley. Przebiegłem wzrokiem po tej piwnicy i zobaczyłem w jednej z "cel" sylwetkę Miley. Była do mnie odwrócona plecami. Twarz miała schowaną w dłoniach i siedziała na jakiejś malutkiej, drewnianej skrzynce. Podszedłem do jej krat.
- Miley - szepnąłem.
Zadrżała na dźwięk mojego głosu i odwróciła głowę w moją stronę. Gdy mnie zobaczyła automatycznie wstała i podbiegła.
- Austin? Co ty tu robisz?!
- Musiałem przyjechać. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
- Nie mogłam. Zrozum, nie mogłam. Bałam się.
- Niepotrzebnie. Pomógłbym ci.
Miley spuściła głowę.
Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Musimy stąd jak najszybciej wyjść.
- Miley. Gdzie są klucze?
Popatrzyła na mnie i pokiwała przecząco głową.
- Nie damy rady uciec Austin oni...
- Damy. Uwierz mi - przerwałem jej - więc gdzie one są?
- Za tobą jest słup - odwróciłem się, był tam - za nim jest haczyk na którym są one zawieszone.
Podszedłem do słupa i po chwili miałem już w ręce klucze. Podszedłem z powrotem do krat.
- Który pasuje do tych krat?
- Ten z czerwoną tasiemką.
Włożyłem wskazany przez Miley klucz do zamku, przekręciłem i kraty się otworzyły a Miley wpadła mi w ramiona. Staliśmy tak parę minut.
- Miley, musimy iść. Szybko, chodź.
Wyciągnąłem rękę, którą ona po chwili chwyciła. Odwróciliśmy się i już mieliśmy wchodzić na górę po schodach, gdy zauważyliśmy jakiegoś mężczyznę.
- No,no Miley. Widzę, że wreszcie ktoś przybył cię uratować.
- Zamknij się Lucas - odpyskowała Miley.
- Dzięki Veronic - rzucił w stronę jakiejś kobiety za kratami. Ta tylko skinęła głową.
Miley spojrzała na niego pytająco.
- Veronic poinformowała mnie, że pewien chłopak chce uratować naszą Miley. Gdyby ktoś z was zniknął ona za to będzie odpowiadać, a to może się skończyć źle dla jej rodziny.
Miley parsknęła śmiechem.
- Jesteś chory.
Lucas tylko pokiwał głową z uśmiechem.
- Zabierzcie go - zarządził do dwóch mężczyzn którzy nagle się przy nim pojawili.
Oni podeszli do mnie i złapali za ramiona. Zacząłem się wyrywać.
- Nie idę stąd! Macie wypuścić Miley! - wiedziałem, że tym zachowaniem pewnie tylko pogorszę sprawę, ale musiałem spróbować.
W końcu nie wytrzymałem i kopnąłem jednego z nich w nogę.
Ten puścił mnie i złapał się za bolącą nogę.
- Stawia się - zaśmiał się Lucas.
Po chwili mina mu zrzedła i podszedł do mnie z pistoletem, przykładając mi go do głowy.
- Teraz też będziesz taki mądry?
- Wypuść Miley - wysyczałem - inaczej się stąd nie ruszę.
Lucas się ode mnie odsunął ze śmiechem. Wycelował pistolet w moją kostkę i wystrzelił. Fala bólu natychmiast rozniosła się po mojej nodze i upadłem na kolana.
- Teraz się stąd z pewnością nie ruszysz - wysyczał Lucas i na mnie splunął.
Jeden z mężczyzn wepchał mnie do celi a zaraz po mnie Miley. Zamknął nas i razem z Lucasem i mężczyzną, którego kopnąłem wyszli.
Miley przerażona podbiegła do mnie.

Miley's POV :


Boże! Co Lucas zrobił?! Dlaczego strzelił mu w tą cholerną kostkę?! Podbiegłam do Austina i klękłam przy jego nodze.
- Co on ci zrobił - wyszeptałam i łzy spłynęły mi po policzku.
Chciał mnie uratować. Poświęcił się dla mnie. Przecież mógł spokojnie zostać w domu, a przyjechał.
Nagle przypomniałam sobie, że w skrzynce gdzie był telefon była też apteczka. Nie pomyślałam o tym wcześniej. Natychmiast podbiegłam w miejsce zakopanej skrzynki i zaczęłam kopać, by po chwili trzymać mój cel w rękach. Podbiegłam z powrotem do Austina i za pomocą paru narzędzi medycznych, które nie wiem jakim sposobem znalazły się w tej apteczce wyciągnęłam mu kulę z kostki. Na całe szczęście nie była bardzo "wstrzelona" w nogę. Zabandażowałam mu nogę, schowałam apteczkę i usiadłam obok niego.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Ale co?
- Przyjechałeś tu.
- Bałem się o ciebie.
- Przeczuwałem, że coś jest nie tak. To z ciotką było kłamstwem tak?
- Tak, nie widziałam się z rodzicami już sama nie wiem ile. Po pierwszych dwóch tygodniach straciłam rachubę czasu.
- Jesteś porwana - stwierdził.
- Tak.
- Uciekłaś od nich tak? Dlatego nic przy sobie nie miałaś gdy się spotkaliśmy.
Przytaknęłam głową.
- Czemu cię porwali?
Co mam powiedzieć? Że nie wiem? Tak jest prawda.
- Sama do końca nie wiem. Spotykałam się z pewnym Justinem. Poznałam go... nieważne gdzie. Myślę że nie pozwolili się mu spotykać ze mną i dlatego mnie porwali.
- Ale czemu mu mieli niby zabronić spotykać się z tobą? Znają go?
- Kiedyś miał z nimi problemy.
Nie chciałam mu mówić, że on też jest w mafii.
- Mhm.
- Jestem śpiąca. Skończymy rozmowę jutro, dobrze?
- Jasne. Śpij. Dobranoc.
- Dobranoc.
Udało mi się wymigać dzisiaj od rozmowy. Wreszcie skończył się dzisiejszy dzień. Ale co będzie jutro? Tego nikt nie wie...



Ciężar smutku i cierpienia potrafi być tak wielki, 
że na moment życie staje się jak kamień, który ciągnie w dół.

_____________________________________________________________
Cześć :) Wreszcie wróciłam z kolonii xd
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału ale musiałam się jeszcze rozpakować, chciałam odpocząć.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy.
Mam nadzieję, że to jeszcze czytacie/ będziecie czytać ;)
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod ostatnią notką.
Dziękuję również za ponad 10 400 wyświetleń. To dla mnie bardzo dużo znaczy <3
Przeczytasz? = Skomentuj!
Do następnej
xoxo

2 komentarze:

  1. rozdział jest boski...czekam na NN.
    oby udało im się uciec..:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominowałam Cię do The Versatile Blogger :)

    http://theonlyloveunforgettable.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń